Film o cenie sławy
Reżyseria: George Cukor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 28 min.
Występują: Constance Bennett, Lowell Sherman, Neil Hamilton, Gregory Ratoff
Hollywoodzkie filmy o kulisach Fabryki Snów mają swoją tradycję. Różny jest ich poziom, ale zazwyczaj łączy je wspólna cecha - nie mają nic wspólnego z życiem prawdziwego Hollywood. Zazwyczaj są to bajki dla marzycieli i romantyków albo moralitety. What Price Hollywood? wyreżyserowany przez George'a Cukora wpisuje się w ten nurt, chociaż jego spojrzenie jest bardziej gorzkie niż słodkie. Główną rolę powierzono niezwykle popularnej w owym okresie Constance Bennett. W protektora głównej bohaterki i zarazem wiodącego hollywoodzkiego reżysera wcielił się Lowell Sherman, sam zajmujący się obok aktorstwa reżyserią. Scenariusz, napisany przez aż czterech scenarzystów, został luźno oparty na biografiach takich osób jak Colleen Moore, John McCormick i Tom Forman - istotnych (choć bez przesady) postaci kina lat dwudziestych.
W filmie śledzimy losy Mary Evans, która przechodzi drogę od skromnej kelnerki do gwiazdy filmowej światowego formatu. Swą karierę Mary w dużej mierze zawdzięcza szczęściu - pewnej nocy przypadkowo poznaje reżysera Maxa Careya, który w przypływie pijackiej wspaniałomyślności zabiera ją na branżowy bankiet. Następnie Mary odprowadza pijanego w sztok Maxa do domu. W ramach wdzięczności Carey pozwala jej spróbować swoich sił w jakiejś trzecioplanowej rólce. Zdeterminowana dziewczyna robi szybkie postępy i wkrótce zostaje gwiazdą. Wychodzi też za mąż za Lonny'ego Bordena, zawodowego gracza w polo. Niebawem zaczynają się problemy. Lonny nie potrafi zaakceptować, że praca żony zajmuje dużo czasu i wymaga poświęceń. Na domiar złego Max coraz bardziej pogrąża się w depresji i alkoholizmie.
What Price Hollywood? to film, na który był ciekawy pomysł, ale wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Najpierw parę słów o tym, co dobre. Świetna w całej swojej naiwności jest scena otwierająca film, w której rozmarzona Mary przegląda fotografie swych hollywoodzkich idoli. Pierwszy akt obejmujący interakcje pijanego reżysera z kelnerką również jest niczego sobie. Trzeba tu zaznaczyć, że chociaż strzegący filmowej moralności Kodeks Haysa jeszcze nie obowiązywał, Mary odprowadza Maxa do jego domu, ale do sypialni już nie wchodzi i grzecznie kładzie się spać na kanapie. Tak wygląda początek pięknej przyjaźni. W ogóle Lowell Sherman jako dobrotliwy alkoholik, który powoli traci złudzenia, jest najciekawszą postacią w tym filmie. Kreacja prawdziwie tragiczna, głównie dzięki temu, że Sherman unika przesady, tak jakby jego bohater wstydliwie krył się ze zżerającą go depresją. Tak jak to często bywa. Niestety, im dalej w film, tym gorzej. I z nim i z fabułą.
Constance Bennett jak na wielką gwiazdę Hollywood jest przeciętna. Daleko jej do Marlene Dietrich czy Miriam Hopkins. Wprawdzie trudno się w jej nieco naiwnej kreacji do czegoś przeczepić, ale też niczym szczególnym nie zachwyca. Trudno byłoby mi wymienić jakąś scenę, która jest interesująca dzięki aktorstwu Bennett. Problematyczna jest także historia marszu jej bohaterki ku sławie. W scenariuszu potraktowano tę kwestię bardzo skrótowo. Ot, dużo ćwiczyła, poznała ważnego reżysera, została gwiazdą. Zbyt łatwe to i właściwie tylko zasygnalizowane, a nie pokazane. Część dotycząca ciemnych stron kariery jest dalece bardziej rozbudowana, ale niestety niezbyt mnie zaangażowała emocjonalnie. Może dlatego, że miałem wrażenie, jakby po Mary Evans to wszystko spływało. Uczestniczy w wydarzeniach, ale po zakończeniu pierwszego aktu niewiele do nich wnosi.
Absolutnie okropnym elementem filmu jest postać męża głównej bohaterki, Lonny'ego. Jest to postać odpychająca, całkowicie egoistyczna i zapatrzona w siebie. Trudno się dziwić, że Mary spędza więcej czasu ze swoimi przyjaciółmi filmowcami niż z typem, który cały świat postrzega tylko przez pryzmat swojego ego. Przy czym nie taki był zamysł scenarzystów, bowiem to Lonny punktuje wszystkie niedogodności i wyrzeczenia, które ponosić musi jego żona. Tyle że wychodzi przy tym na zwykłego zawistnego dupka. Nie mówiąc już o szokującej wręcz scenie ich pierwszej randki. Otóż Lonny zaprasza Mary na wystawną kolację, ta jednak nie przychodzi. Zawiedziony amant zakrada się do jej domu. Kiedy nie zostaje wpuszczony, włamuje się przez okno do sypialni dziewczyny i siłą zaciąga ją do restauracji. W samej tylko koszuli nocnej z narzuconą na nią marynarką Lonny'ego. Obrażona Mary odmawia jedzenia. Wtedy ten facet... siłą wpycha jej łyżkę do ust!? I po takiej randce ona przyjmuje oświadczyny tego gościa?! Ja rozumiem, że w latach trzydziestych obowiązywały inne normy obyczajowe, ale bez przesady. Lonny powinien po czymś takim trafić za kratki i otrzymać sądowy zakaz kontaktów, a nie przygruchać sobie żonę. Nie mam pojęcia, co myślał scenarzysta, kiedy tworzył, i wolę nie wiedzieć.
What Price Hollywood? jest dość przeciętnym filmem z kilkoma ciekawymi elementami. Żadnej prawdy o Hollywood tam oczywiście nie ma, chociaż ciemna strona Fabryki Snów została przedstawiona dość kompleksowo. Jedyne, co jest naprawdę godne uwagi, to sceny z Lowellem Shermanem. To jednak o wiele za mało, zwłaszcza że musimy też oglądać okropnego Neila Hamilona jako Lonny'ego. Myślę, że spokojnie można sobie darować przygodę z tym obrazem. Wystawiam 6 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz