Film o pogoni za szczęściem
Reżyseria: Raoul Walsh
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 18 min.
Występują: Marion Davies, Bing Crosby, Fifi D'Orsay, Stuart Erwin, Ned Sparks, Patsy Kelly
Przyszedł czas na kolejny z mojej listy musical opowiadający o życiu w Fabryce Snów. Zwykle takie filmy wywołują we mnie znudzenie bądź irytację miałkością fabuły. Going Hollywood również nie jest przykładem szczególnie wciągającej historii. Ma jednak elementy, które w dużym stopniu to rekompensują. Nazywają się one Bing Crosby i Marion Davies. Piosenki pierwszego i całokształt występu drugiej podnoszą film Raoula Walsha do poziomu nieszkodliwej komedyjki, która zapewnia przyjemną rozrywkę. Niby niewiele, ale mogło być znacznie gorzej.
Film opowiada o losach Sylvii Bruce, która pod wpływem usłyszanej w radio piosenki rezygnuje z przyziemnej pracy nauczycielki i wyrusza na spotkanie świata show-biznesu. Na początek odnajduje Billy'ego Williamsa, swego ulubionego śpiewaka, który jednak nie ma dla niej czasu, gdyż właśnie wyrusza do Hollywood kręcić film. Sylvia podąża jego śladem. W Los Angeles ima się dorywczych zajęć związanych z przemysłem filmowym i czeka na swoją okazję do zdobycia sławy i serca uwielbianego muzyka.
Jak widać, fabuła filmu jest cienka jak barszcz. Na szczęście nie jest prowadzona zbyt serio, służąc raczej jako pretekst do popisów gwiazd filmu. Postać Sylvii jest całkiem sympatyczna i miło się ogląda jej perypetie. Duża w tym zasługa uroku osobistego Marion Davies, która ma wspaniały uśmiech, dystans do siebie i świetnie tańczy. Ze scen czysto fabularnych trzeba ją wyróżnić za konfrontację z rozkapryszoną gwiazdą filmu, w którym sama gra jako tancerka. Podczas przerwy w zdjęciach Sylvia prezentuje świetną parodię napuszonej francuskiej divy. Kiedy urażona gwiazda policzkuje ją, Sylvia w rewanżu nabija jej śliwę pod okiem. W ten sposób zarozumiała gwiazda zostaje wykluczona z filmu, zwalniając miejsce dla bohaterki. Najzabawniejsza w tej scenie jest rozbrajająca wręcz szczerość na temat kulisów rywalizacji gwiazd. Brak sentymentów i czyhanie na okazję prowadzą prosto na szczyt.
Bing Crosby jako aktor nie pokazuje w Going Hollywood właściwie nic godnego uwagi. Jako śpiewak jest nader interesujący. Wykonuje w filmie sporo numerów utrzymanych w stylistyce jazzu lat trzydziestych. Piosenki są różnorodne, miłe dla ucha i okraszone ciekawymi inscenizacjami. Jedną z nich śpiewa na przykład na stacji metra w towarzystwie tłumu statystów, inną w obskurnej meksykańskiej knajpie, w której jego bohater ląduje podczas kryzysu twórczego. Bohaterowie w kilku utworach tańczą, w czym przoduje bardzo sprawnie stepująca Davies. Piosenki wypełniają blisko połowę filmu, nie pozostawiając wiele miejsca na fabułę. I bardzo dobrze, gdyż są jego najwartościowszą częścią.
Going Hollywood okazał się filmem przyjemnym w odbiorze, w dużej mierze dzięki temu, że nie wymaga bezwzględnego zaangażowania w fabułę. Nie ma potrzeby oglądać go zbyt uważnie pomiędzy poszczególnymi utworami. Co tu więcej napisać? Lubię Marion Davies, polubiłem Crosby'ego. Fajnie, gdyby kiedyś dostali coś ambitniejszego do zagrania. Natomiast Going Hollywood z czystym sumieniem wystawiam 7 gwiazdek. Ani przez moment mnie ten film nie zmęczył, chociaż nie prezentuje sobą nic poza walorami estetycznymi.
Film opowiada o losach Sylvii Bruce, która pod wpływem usłyszanej w radio piosenki rezygnuje z przyziemnej pracy nauczycielki i wyrusza na spotkanie świata show-biznesu. Na początek odnajduje Billy'ego Williamsa, swego ulubionego śpiewaka, który jednak nie ma dla niej czasu, gdyż właśnie wyrusza do Hollywood kręcić film. Sylvia podąża jego śladem. W Los Angeles ima się dorywczych zajęć związanych z przemysłem filmowym i czeka na swoją okazję do zdobycia sławy i serca uwielbianego muzyka.
Jak widać, fabuła filmu jest cienka jak barszcz. Na szczęście nie jest prowadzona zbyt serio, służąc raczej jako pretekst do popisów gwiazd filmu. Postać Sylvii jest całkiem sympatyczna i miło się ogląda jej perypetie. Duża w tym zasługa uroku osobistego Marion Davies, która ma wspaniały uśmiech, dystans do siebie i świetnie tańczy. Ze scen czysto fabularnych trzeba ją wyróżnić za konfrontację z rozkapryszoną gwiazdą filmu, w którym sama gra jako tancerka. Podczas przerwy w zdjęciach Sylvia prezentuje świetną parodię napuszonej francuskiej divy. Kiedy urażona gwiazda policzkuje ją, Sylvia w rewanżu nabija jej śliwę pod okiem. W ten sposób zarozumiała gwiazda zostaje wykluczona z filmu, zwalniając miejsce dla bohaterki. Najzabawniejsza w tej scenie jest rozbrajająca wręcz szczerość na temat kulisów rywalizacji gwiazd. Brak sentymentów i czyhanie na okazję prowadzą prosto na szczyt.
Bing Crosby jako aktor nie pokazuje w Going Hollywood właściwie nic godnego uwagi. Jako śpiewak jest nader interesujący. Wykonuje w filmie sporo numerów utrzymanych w stylistyce jazzu lat trzydziestych. Piosenki są różnorodne, miłe dla ucha i okraszone ciekawymi inscenizacjami. Jedną z nich śpiewa na przykład na stacji metra w towarzystwie tłumu statystów, inną w obskurnej meksykańskiej knajpie, w której jego bohater ląduje podczas kryzysu twórczego. Bohaterowie w kilku utworach tańczą, w czym przoduje bardzo sprawnie stepująca Davies. Piosenki wypełniają blisko połowę filmu, nie pozostawiając wiele miejsca na fabułę. I bardzo dobrze, gdyż są jego najwartościowszą częścią.
Going Hollywood okazał się filmem przyjemnym w odbiorze, w dużej mierze dzięki temu, że nie wymaga bezwzględnego zaangażowania w fabułę. Nie ma potrzeby oglądać go zbyt uważnie pomiędzy poszczególnymi utworami. Co tu więcej napisać? Lubię Marion Davies, polubiłem Crosby'ego. Fajnie, gdyby kiedyś dostali coś ambitniejszego do zagrania. Natomiast Going Hollywood z czystym sumieniem wystawiam 7 gwiazdek. Ani przez moment mnie ten film nie zmęczył, chociaż nie prezentuje sobą nic poza walorami estetycznymi.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz