niedziela, 3 lutego 2019

Kawalkada/Cavalcade (1933)

Film o różnych bardzo ważnych wydarzeniach

Reżyseria: Frank Lloyd
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 52 min.

Występują: Diana Wynyard, Clive Brook, Una O'Connor, Herbert Mundin

Z mojego wygodnego fotela recenzenta niejednokrotnie już krytykowałem laureatów nagród Akademii Filmowej. O ile najczęściej statuetką Oscara wyróżniano filmy istotnie nietuzinkowe, niektóre z decyzji włodarzy Akademii były co najmniej dziwaczne. Do najbardziej niesławnych (oczywiście w mojej prywatnej opinii) należały Oscar dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej przyznany Mary Pickford za rolę w Kokietce oraz nagroda za najlepszy film dla Melodii Broadwayu. Dziś do tego niechlubnego grona dołącza Kawalkada, zdobywca Oscarów za najlepszy film, reżyserię oraz scenografię. Jest to obraz niezwykle ambitny. Zamysłem twórców było przybliżenie widzom trzydziestu lat dziejów Wielkiej Brytanii na tle losów dwóch londyńskich rodzin. Nie sposób zaprzeczyć, że Kawalkada została przygotowana profesjonalnie i z rozmachem. Jednocześnie jest tak nudna, że po prostu nie da się jej oglądać.

Film opowiada o losach państwa Marryotów, bogatego londyńskiego małżeństwa z dwójką dzieci oraz rodziny Bridgesów, którzy na początku filmu pracują u nich jako służący. Akcja rozpoczyna się w Sylwestra roku 1899. Robert Marryot i Alfred Bridges przygotowują się do wyruszenia do Afryki Południowej, żeby wziąć udział w wojnie burskiej. W kolejnych scenach obserwujemy ich dalsze losy, a także dorastanie i życie miłosne młodszego pokolenia Marryotów i Bridgesów, podczas gdy w tle dzieje się historia. Umiera królowa Wiktoria, Louis Bleriot przelatuje nad Kanałem La Manche, Titanic tonie podczas swojego pierwszego rejsu, wybucha I Wojna Światowa.

Wydawać by się mogło, że film nawiązujący do tak wielu wydarzeń historycznych powinien być interesujący. Tymczasem Kawalkada jest równie ciekawa jak przeglądanie kalendarium z datami. Jak przedstawiona jest wojna w Afryce? Bohaterowie wypływają do Kapsztadu, ich żony spoglądają na mapę i niepokoją się o ich powrót. W następnej scenie mężowie wracają cali i zdrowi. Królowa Wiktoria umiera? Bohaterowie rozmawiają o tym. Są smutni. Titanic? Bohaterowie rozmawiają na jego pokładzie. Później dowiadujemy się, że tam zginęli. Wielka Wojna? To głównie przepustki, podczas których bohaterowie wracają do domu i rozmawiają o wojnie. Taki jest cały film.

Odhaczanie kolejnych faktów byłoby jeszcze do przyjęcia, gdyby wątki związane z bohaterami filmu były ciekawe. Nie są. Kolejne sceny przedstawiające wyrywki z ich życia nie zostały ze sobą powiązane. Ot, sprawdzamy, co się u nich dzieje w roku 1902. A potem w 1908. A może w 1912? 1915? Nie ma sprawy. W każdym z tych lat coś robili. Tak jak każde z nas w każdym roku swego życia. Pasjonujące. A najgorsze jest, że oni cały czas gadają. W Kawalkadzie nie ma prawie żadnej akcji. Postacie opowiadają o tym, co ich spotkało i o swoich planach na przyszłość. Owszem, są ładne przebitki na jakieś parady, defilady, kilka scen wojennych zmagań i bombardowań. Ale bohaterowie filmu w tych scenach nie uczestniczą. Ukoronowaniem tej konwencji jest rozmowa na Titanicu. Chłopak i dziewczyna siedzą przy barierce, za plecami mając morze. Snują plany na przyszłość. Są szczęśliwi. W końcu wstają i wychodzą z kadru, odsłaniając koło ratunkowe z napisem Titanic. W kolejnej scenie przeskakujemy kilka lat do przodu. Ktoś wspomina, że piękni dwudziestoletni utonęli. I przechodzimy do następnego faktu historycznego z listy. Po tej scenie straciłem nadzieję, że w filmie wydarzy się cokolwiek ciekawego.

Kawalkada to całkowita filmowa porażka. Ambitny projekt, który został położony przez zupełnie chybioną koncepcję narracyjną. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się, co ważnego wydarzyło się w ciągu pierwszych trzydziestu lat XX wieku, lepiej poczytajcie Wikipedię. Zajmie to mniej czasu i łatwiej będzie przeskoczyć do tych wydarzeń, które rzeczywiście was interesują. Oscarowy film nagrodzonego Oscarem za reżyserię Franka Lloyda ode mnie zdobywa honorową statuetkę za najnudniejszy obraz, jaki do tej pory recenzowałem. I pierwszy, na którym nie dotrwałem do finału. Przyznaję się, bez żalu wyłączyłem telewizor, kiedy do końca zostało około dwudziestu minut. Być może przegapiłem przez to jakieś ukryte walory. Może końcówka filmu po prostu miażdży i wgniata w fotel. Ja jednak się o tym nie przekonam i czytelnikom także odradzam. Kawalkada otrzymuje ode mnie 4 gwiazdki.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz