Film o głęboko teatralnej inspiracji.
Reżyseria: Charles Bryant
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 13 min.
Salomé była jednoaktowym dramatem Oscara Wilde'a opartym na motywach biblijnych. Reżyser Charles Bryant przeniósł go na ekran we współpracy ze scenarzystką i scenografką Natachą Rambową oraz podupadającą gwiazdą Ałłą Nazimową. Teatralny rodowód tego filmu jest widoczny na pierwszy rzut oka. Można powiedzieć, że Salomé jest filmowym przedstawieniem teatralnym.
Fabuła jest kameralna nawet jak na film trwający 73 minuty. Herod, namiestnik Judei, więzi w swym pałacu Jana Chrzciciela. Władca pała niezdrowym uczuciem do Salomé, swojej przybranej córki. Z kolei ta, zepsuta i przyzwyczajona do spełniania każdej jej zachcianki, pragnie uwięzionego proroka. Jan odrzuca jej awanse. Kiedy nękany pożądaniem Herod błaga Salomé, aby ta zatańczyła dla niego, dziewczyna zgadza się pod jednym warunkiem - chce otrzymać głowę człowieka, którego pożąda, na srebrnej tacy.
Fabularne Salomé traktuje o niemożliwym do zrealizowania pożądaniu. Żądza Heroda wobec córki jest równoległa podobnemu uczuciu, jakim ta darzy uwięzionego proroka. Mamy okazję przyjrzeć się desperacji ludzi apodyktycznych, którzy napotykają na przeszkody niemożliwe do ominięcia. Uszminkowany Herod jest wręcz obrzydliwy, kiedy wygina się z wywieszonym jęzorem, oglądając taniec Salomé. Ona za to, gibka, zgrabna, kapryśna i zimna jak lód, jest przerażająca. W tle tych dwóch postaci oglądamy jeszcze ogarnięty zepsuciem dwór namiestnika oraz jedynego sprawiedliwego - niezłomnego Jana Chrzciciela. Fabuła nie jest jednak najmocniejszym punktem filmu. Brak jej głębi, a emocje wzbudza jedynie negatywne. Na dodatek akcja jest niezwykle powolna i przesadnie celebrowana.
Aktorzy nie dają nam zapomnieć, że oglądamy teatr. Robią dziwne miny, nader chętnie posługują się pantomimą, a w momentach, kiedy nie uczestniczą w akcji, zamierają w bezruchu niczym rekwizyty. Salomé, grana przez Nazimową, porusza się jak baletnica, a jej "Taniec Siedmiu Welonów" to prawdziwy popis ulotności i gracji. Rzekomo cała obsada wywodziła się z ówczesnego odpowiednika środowisk LGBT, co miało być hołdem złożonym Oscarowi Wilde'owi.
Tym, co najciekawsze w Salomé, są dekoracje i stroje. Również w tym aspekcie film stawia na ekspresję i sztuczność. Cała akcja rozgrywa się na dwóch planach filmowych, które bardziej przypominają deski teatru niż imitację królewskiego pałacu. Umieszczono na nich tylko te rekwizyty, które są istotne dla akcji - klatkę chroniącą wejście do lochu Jana Chrzciciela, stoły, przy których ucztuje Herod z rodziną i dworzanami, kurtyny. Oświetlenie skupia się na tych postaciach, które akurat biorą udział w scenie, pozostawiając inne w mroku do czasu, aż następuje ich pora na wejście do akcji. Na uwagę zasługują wielce oryginalne kostiumy, będące artystyczną wariacją na temat strojów z epoki. Uwagę zwracają ozdoby noszone przez mężczyzn na sutkach [sic!]. Salomé kilkakrotnie w czasie filmu zmienia peruki, z których najzabawniejsza jest ta wyposażona w dziesiątki małych świecących kulek, dzięki którym postać wygląda jak choinka.
Salomé to ciekawy eksperyment - próba przeniesienia do świata filmu przedstawienia teatralnego w całej jego okazałości i ze wszystkimi ograniczeniami. Nie jest to próba do końca udana - twórcy skupili się na formie, natomiast odniosłem wrażenie, że fabuła nie była dla nich szczególnie ważna. Nie jest chyba przypadkiem, że film nie odniósł sukcesu kasowego, a rozwój kina poszedł w zupełnie innym kierunku, niż ten wybrany przez Charlesa Bryanta i jego zespół. Również mój gust skłania się raczej ku dziełom innego typu. Mimo szacunku dla zaprezentowanej koncepcji wystawiam 6 gwiazdek. Ocena jest mocno podyktowana osobistymi preferencjami i nie wątpię, że znają się osoby, którym Salomé znacznie bardziej się spodoba.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz