Reżyseria: Frank Lloyd
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 38 min.
Występują: Corinne Griffith, Victor Varconi, H.B. Warner, Ian Keith
Filmy osadzone w kontekście historycznym trzymają się różnych konwencji. Są takie, które wykorzystują realia epoki, żeby przedstawić porywającą, efektowną opowieść. Inne skupiają się na rozwoju postaci i przybliżeniu dawnej obyczajowości lub moralności. Istnieją również takie, które łączą obie możliwości lub wymykają się podobnie uproszczonej klasyfikacji. I najtrudniejszy przypadek - filmy, które nie potrafią zdecydować, o czym są. Do tego ostatniego typu należy Królowa bez korony, film niemy ze ścieżką dźwiękową w nowatorskim systemie Vitaphone, produkt czysto hollywoodzkiego wyrachowania.
Akcja rozgrywa się na przełomie XVIII i XIX wieku. Film opowiada historię Emmy Hart, córki kucharki, która przebyła drogę od metresy brytyjskiego polityka, poprzez żonę ambasadora i przyjaciółkę królowej Neapolu, aż do bohaterki skandalu obyczajowego uwikłanej w pozamałżeński związek z bohaterem Wielkiej Brytanii, admirałem Horatio Nelsonem. Poznajemy Emmę jako młodą trzpiotkę, która bezczelnością i urokiem przyciąga uwagę pracodawcy swej matki, czcigodnego Charlesa Greville'a, posła do Izby Gmin Zjednoczonego Królestwa. Dziewczyna zostaje jego kochanką. Po jakimś czasie arystokrata podsyła ją jako rodzaj upominku swojemu wujowi Williamowi Hamiltonowi, brytyjskiemu ambasadorowi w Neapolu. Emma otrzymuje we Włoszech wszechstronne wykształcenie i wkrótce poślubia dużo starszego od siebie Hamiltona. Jest to małżeństwo z rozsądku i przypomina bardziej przyjacielski układ niż związek z miłości. Pewnego dnia do Neapolu przybywa Horatio Nelson, oficer dowodzący brytyjską flotą walczącą z okrętami rewolucyjnej Francji. Emma i Horatio od początku pałają do siebie sympatią, a kiedy ambasadorowa oddaje mu niezwykła przysługę dyplomatyczną, rozpoczynają romans pod łaskawym okiem jej męża.
Na pozór Królowa bez korony ma wszystkie cechy dobrego epickiego filmu. Ciekawe tło historyczne, nietuzinkowych bohaterów, efektowne kostiumy, z rozmachem zrealizowane sceny bitew morskich, ścieżkę dźwiękową z piosenkami i znakomicie dopasowaną muzyką. A jednak uważam, że jest to obraz, który całkowicie zmarnował swój potencjał. Moje zarzuty mają przede wszystkim charakter fabularny. Film usiłuje być odważny. Główną bohaterką jest przecież kobieta uwikłana aż w trzy kontrowersyjne związki, w tym ostatni z żonatym admirałem Nelsonem. Problemem nie jest jednak to, co w filmie pokazano, tylko to, czego w nim nie ma. Po pierwsze, postać Emmy jest mało wyrazista. Niby łamie te wszystkie normy obyczajowe, ale czyni to jakby od niechcenia. Trudno powiedzieć, czy jest osobą nonkonformistyczną, uczuciową, czy po prostu wyrachowaną. Robi wrażenie, jakby po prostu płynęła z prądem wydarzeń. Przyczyna tkwi trochę w schematycznym scenariuszu, który polega głównie na odhaczaniu kolejnych punktów życiorysu bohaterki. To spotkanie, ten związek, ta bitwa, tamten skandal i tak dalej. A im dalej, tym monotonniej. Nie skorzystano z możliwości przybliżenia związku Emmy i Horatia w okresie, kiedy mieszkali razem - jest to zaledwie muśnięte i po chwili film przechodzi do ważniejszych wydarzeń. Nelsona właściwie nie ma okazji poznać jako człowieka, cały czas jest niedostępną postacią historyczną. Sytuacji nie poprawia gra aktorska Corinne Griffith i Victora Varconiego, którą najlepiej określa słowo bezbarwna. Żadne z nich nie zdołało nadać swojej postaci jakiegoś interesującego rysu. Przewijają się przez ekran i na tym poprzestają.
To nie koniec problemów. Bardzo po macoszemu potraktowano w całej opowieści żonę Nelsona, która jest przedstawiona wyłącznie jako przeszkoda na drodze do szczęścia kochanków. Żadne z nich nie ma ani jej, ani na jej temat zupełnie nic do powiedzenia. Natomiast ambasador Hamilton ukazany jest jako hipokryta, któremu romans żony nie przeszkadza, dopóki nie staje się publicznie znaną plamą na jego honorze. Niby jest to zrozumiałe w kontekście obyczajowości epoki, ale... zaciekawiony tłem historycznym poczytałem sobie trochę o Emmie Hamilton i stwierdzam, że twórcy filmu stchórzyli. Prawdziwy ambasador Hamilton żył w jawnym trójkącie ze swoja żoną i Nelsonem. Przez jakiś czas nawet mieszkali we trójkę. W filmie pominięto także jego śmierć, która nastąpiła kilka lat przed kończącą Królową bez korony bitwą pod Trafalgarem i zdecydowanie nie była wydarzeniem dla Emmy obojętnym. Zdecydowanie wypaczono tę postać, co gorsza czyniąc ją mniej interesującą, niż mogła być. To nie koniec. Prawdziwa Emma Hart była nie tylko żoną dyplomaty, ale artystką zabawiającą neapolitańską arystokrację śpiewem (to w filmie zaznaczono) i specyficzną odmianą pantomimy nawiązującą do antycznego teatru. Nie rozumiem, dlaczego pominięto tak bardzo filmowy materiał. No i jeszcze dwie ciąże Emmy, wraz z kontrowersjami dotyczącymi ojcostwa, również są w filmie całkowicie nieobecne. Tytuł powinien chyba brzmieć Królowa straconych szans.
Pomimo kilku atutów realizacyjnych, w szczególności bardzo dobrze zintegrowanej z fabułą muzyki, film Franka Lloyda pozostawił u mnie uczucie głębokiego niedosytu. Nie jest to epika historyczna, bo wielka historia dzieje się w tle. Jako obyczajówka zawodzi na całej linii, mało wyraziście zarysowując głównych bohaterów i uciekając od szalenie interesującego materiału, który był dostępny jak na dłoni. Skoro twórcom zabrakło odwagi, żeby zgłębić kontrowersyjny temat, to może trzeba było się za niego nie brać? Królowa bez korony otrzymuje 5 gwiazdek - w sam raz dla produkcji przeciętnej w każdym tego słowa znaczeniu.
Akcja rozgrywa się na przełomie XVIII i XIX wieku. Film opowiada historię Emmy Hart, córki kucharki, która przebyła drogę od metresy brytyjskiego polityka, poprzez żonę ambasadora i przyjaciółkę królowej Neapolu, aż do bohaterki skandalu obyczajowego uwikłanej w pozamałżeński związek z bohaterem Wielkiej Brytanii, admirałem Horatio Nelsonem. Poznajemy Emmę jako młodą trzpiotkę, która bezczelnością i urokiem przyciąga uwagę pracodawcy swej matki, czcigodnego Charlesa Greville'a, posła do Izby Gmin Zjednoczonego Królestwa. Dziewczyna zostaje jego kochanką. Po jakimś czasie arystokrata podsyła ją jako rodzaj upominku swojemu wujowi Williamowi Hamiltonowi, brytyjskiemu ambasadorowi w Neapolu. Emma otrzymuje we Włoszech wszechstronne wykształcenie i wkrótce poślubia dużo starszego od siebie Hamiltona. Jest to małżeństwo z rozsądku i przypomina bardziej przyjacielski układ niż związek z miłości. Pewnego dnia do Neapolu przybywa Horatio Nelson, oficer dowodzący brytyjską flotą walczącą z okrętami rewolucyjnej Francji. Emma i Horatio od początku pałają do siebie sympatią, a kiedy ambasadorowa oddaje mu niezwykła przysługę dyplomatyczną, rozpoczynają romans pod łaskawym okiem jej męża.
Na pozór Królowa bez korony ma wszystkie cechy dobrego epickiego filmu. Ciekawe tło historyczne, nietuzinkowych bohaterów, efektowne kostiumy, z rozmachem zrealizowane sceny bitew morskich, ścieżkę dźwiękową z piosenkami i znakomicie dopasowaną muzyką. A jednak uważam, że jest to obraz, który całkowicie zmarnował swój potencjał. Moje zarzuty mają przede wszystkim charakter fabularny. Film usiłuje być odważny. Główną bohaterką jest przecież kobieta uwikłana aż w trzy kontrowersyjne związki, w tym ostatni z żonatym admirałem Nelsonem. Problemem nie jest jednak to, co w filmie pokazano, tylko to, czego w nim nie ma. Po pierwsze, postać Emmy jest mało wyrazista. Niby łamie te wszystkie normy obyczajowe, ale czyni to jakby od niechcenia. Trudno powiedzieć, czy jest osobą nonkonformistyczną, uczuciową, czy po prostu wyrachowaną. Robi wrażenie, jakby po prostu płynęła z prądem wydarzeń. Przyczyna tkwi trochę w schematycznym scenariuszu, który polega głównie na odhaczaniu kolejnych punktów życiorysu bohaterki. To spotkanie, ten związek, ta bitwa, tamten skandal i tak dalej. A im dalej, tym monotonniej. Nie skorzystano z możliwości przybliżenia związku Emmy i Horatia w okresie, kiedy mieszkali razem - jest to zaledwie muśnięte i po chwili film przechodzi do ważniejszych wydarzeń. Nelsona właściwie nie ma okazji poznać jako człowieka, cały czas jest niedostępną postacią historyczną. Sytuacji nie poprawia gra aktorska Corinne Griffith i Victora Varconiego, którą najlepiej określa słowo bezbarwna. Żadne z nich nie zdołało nadać swojej postaci jakiegoś interesującego rysu. Przewijają się przez ekran i na tym poprzestają.
To nie koniec problemów. Bardzo po macoszemu potraktowano w całej opowieści żonę Nelsona, która jest przedstawiona wyłącznie jako przeszkoda na drodze do szczęścia kochanków. Żadne z nich nie ma ani jej, ani na jej temat zupełnie nic do powiedzenia. Natomiast ambasador Hamilton ukazany jest jako hipokryta, któremu romans żony nie przeszkadza, dopóki nie staje się publicznie znaną plamą na jego honorze. Niby jest to zrozumiałe w kontekście obyczajowości epoki, ale... zaciekawiony tłem historycznym poczytałem sobie trochę o Emmie Hamilton i stwierdzam, że twórcy filmu stchórzyli. Prawdziwy ambasador Hamilton żył w jawnym trójkącie ze swoja żoną i Nelsonem. Przez jakiś czas nawet mieszkali we trójkę. W filmie pominięto także jego śmierć, która nastąpiła kilka lat przed kończącą Królową bez korony bitwą pod Trafalgarem i zdecydowanie nie była wydarzeniem dla Emmy obojętnym. Zdecydowanie wypaczono tę postać, co gorsza czyniąc ją mniej interesującą, niż mogła być. To nie koniec. Prawdziwa Emma Hart była nie tylko żoną dyplomaty, ale artystką zabawiającą neapolitańską arystokrację śpiewem (to w filmie zaznaczono) i specyficzną odmianą pantomimy nawiązującą do antycznego teatru. Nie rozumiem, dlaczego pominięto tak bardzo filmowy materiał. No i jeszcze dwie ciąże Emmy, wraz z kontrowersjami dotyczącymi ojcostwa, również są w filmie całkowicie nieobecne. Tytuł powinien chyba brzmieć Królowa straconych szans.
Pomimo kilku atutów realizacyjnych, w szczególności bardzo dobrze zintegrowanej z fabułą muzyki, film Franka Lloyda pozostawił u mnie uczucie głębokiego niedosytu. Nie jest to epika historyczna, bo wielka historia dzieje się w tle. Jako obyczajówka zawodzi na całej linii, mało wyraziście zarysowując głównych bohaterów i uciekając od szalenie interesującego materiału, który był dostępny jak na dłoni. Skoro twórcom zabrakło odwagi, żeby zgłębić kontrowersyjny temat, to może trzeba było się za niego nie brać? Królowa bez korony otrzymuje 5 gwiazdek - w sam raz dla produkcji przeciętnej w każdym tego słowa znaczeniu.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz