Film o człowieku, któremu nie udało się zostać nikim szczególnym,
Reżyseria: King Vidor
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 29 min.
Występują: Eleanor Boardman, James Murray, Bert Roach, Estelle Clark
Mówi się, każdy człowiek jest bohaterem własnej historii. We własnym mniemaniu każdy jest kimś wyjątkowym, niezwykłym, odróżniającym się od ogółu. Natomiast otaczający nas ludzie, których bliżej nie znamy, są tylko anonimowymi elementami pozbawionego właściwości tłumu. Co zabawne, wspomniana dychotomia dotyczy każdego pojedynczego człowieka na Ziemi. King Vidor zbudował wokół tego spostrzeżenia fabułę filmu noszącego tytuł Człowiek z tłumu.
Tytułowym człowiekiem jest John Sims, przekonany o własnym powołaniu do wielkości młody mężczyzna, który przybywa do Nowego Jorku w poszukiwaniu szczęścia. John szybko znajduje pracę jako księgowy w spółce ubezpieczeniowej. Przy wsparciu kolegi z pracy poznaje sympatyczną Mary, której oświadcza się już na pierwszej randce. Młodzi szybko biorą ślub i zamieszkują w małym mieszkanku przy torowisku. Szybko zaczynają się pierwsze problemy. John niezbyt dobrze dogaduje się z braćmi i matką żony. Rozgoryczony brakiem postępów w karierze, stopniowo zaczyna być drażliwy i w domu wybuchają awantury o błahostki. Sytuacja poprawia się, kiedy Mary zachodzi w ciążę, jednak upragnione sukcesy zawodowe Johna w dalszym ciągu nie nadchodzą. A najtrudniejsze próby losu dopiero przed nim.
Historia Johna Simsa jest bardzo życiowa. Kiedy go poznajemy, wydaje się zupełnie zwykłym młodym człowiekiem, takim jakich tysiące przybywa do wielkiego miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Jego początkowe decyzje wydają się stosunkowo sensowne. Im jednak dalej, tym bardziej Johna zaczyna zżerać poczucie, że nie spełnia oczekiwań otoczenia i swoich własnych. Od dziecka przekonany od swojej wyjątkowości, okazuje się człowiekiem nie wyróżniającym się z tłumu innych księgowych, mężów, nowojorczyków. Na domiar złego Sims ma brzydką cechę obwiniania za swoje błędy i niepowodzenia wszystkich poza sobą. Marzy o wielkiej karierze, ale nie robi wiele, żeby jej dostąpić. Nie potrafi radzić sobie z problemami i zachowywać zimnej krwi. Właściwie tylko w roli ojca radzi sobie w miarę dobrze. Najdogodniejszą ofiarą do wyładowania frustracji staje się żona. Mary jest oazą cierpliwości i wyrozumiałości, ale również ona ma swoje granice upokorzenia, które Sims kilkakrotnie wystawia na próbę. Opowieść o powolnym upadku marzeń i ambicji pospolitego człowieka mocno działa na emocje. Można powiedzieć, że Sims jest nieudacznikiem, który w dużej mierze sam odpowiada za własne niepowodzenia. A jednak trudno go definitywnie osądzać. W jednej z pierwszych scen filmu bohater naśmiewa się z człowieka zarabiającego na życie jako chodząca reklama. Nie jest mu do śmiechu, kiedy dużo później sam jest zmuszony podjąć podobną pracę. Twórcy filmu zwracają uwagę oglądającym go przeciętniakom, że wejścia na szczyt dostępują nieliczni, natomiast upadek jest bardzo łatwy. Trudno o trafniejszą krytykę "amerykańskiego snu".
Od strony aktorskiej wyrazy uznania należą się odtwórcom głównych ról. Eleanor Boardman z wyczuciem portretuje kobietę męczącą się w trudnym związku, a jednak zbyt wierną i dobrą, by odejść. James Murray, bliżej nieznany aktor wybrany przez Kinga Vidora właśnie ze względu na swą anonimowość, jest niezwykle autentyczny jako ofiara kaprysów losu i własnej lekkomyślności. Tragiczny los Murraya, który kilka lat później zmarł jako bezdomny alkoholik na ulicach Nowego Jorku, jest ponurym epilogiem do jedynego filmu, w jakim zaistniał w publicznej świadomości.
Oprócz mocnej historii Człowiek z tłumu wyróżnia się także znakomitą aranżacją kinematograficzną. King Vidor chciał zawrzeć w filmie jak najwięcej scen pokazujących tłum złożony z ludzkich drobin. Najlepszą z nich jest zbliżenie na biuro spółki ubezpieczeniowej - w olbrzymiej sali dziesiątki księgowych siedzą przy ustawionych obok siebie biurkach, wykonując te same czynności. Wśród nich John Sims, tak podobny do innych, pozbawiony indywidualnych cech. Nawet kiedy wychodzą z pracy, księgowi żegnają się i konwersują ze sobą przy użyciu tych samych zwrotów. Randkowanie w Nowym Jorku przypomina taśmociąg - w umówionym miejscu spotkań panowie zapraszają nadchodzące akurat panie na spacer, po czym wspólnie jadą do lunaparku na Coney Isalnd, gdzie wszyscy oddają się tym samym rozrywkom. Kiedy jedna grupa opuszcza "tunel miłości", druga czeka już na wejście. Zjeżdżając na zjeżdżalni bohaterowie mijają ciżbę cisnącą się po schodach, żeby podążyć w ich ślady. Nawet na oddziale porodowym dziesiątki młodych matek leżą obok siebie w symetrycznie porozstawianych łóżkach, czekając na odwiedziny mężów. Te spersonalizowane sceny uzupełnione są zupełnie anonimowymi sekwencjami, w których podobnie ubrani przechodnie spieszą do pracy, podobne samochody i tramwaje suną ulicami, wieżowce o setkach takich samych kwadratowych okienek górują nad tętniącym życiem miastem. Zwykły John Sims jest wśród tego wszystkiego zaledwie pyłkiem, ziarenkiem piasku na pustyni. Przytłaczające.
Człowiek z tłumu jest filmem, który uwypukla nieistotność pojedynczego elementu wielkiego zbioru. Jest to także historia tragedii człowieka niezdolnego do przekroczenia własnych ograniczeń. Bardzo ambitne tematy jak na jeden obraz, a jednak udało się je zrealizować z powodzeniem. Na poziomie opowiadania obrazem to po prostu filmowy miód i orzeszki. Wystawienie 10 gwiazdek przyszło mi w tym przypadku wyjątkowo łatwo.
Reżyseria: King Vidor
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 29 min.
Występują: Eleanor Boardman, James Murray, Bert Roach, Estelle Clark
Mówi się, każdy człowiek jest bohaterem własnej historii. We własnym mniemaniu każdy jest kimś wyjątkowym, niezwykłym, odróżniającym się od ogółu. Natomiast otaczający nas ludzie, których bliżej nie znamy, są tylko anonimowymi elementami pozbawionego właściwości tłumu. Co zabawne, wspomniana dychotomia dotyczy każdego pojedynczego człowieka na Ziemi. King Vidor zbudował wokół tego spostrzeżenia fabułę filmu noszącego tytuł Człowiek z tłumu.
Tytułowym człowiekiem jest John Sims, przekonany o własnym powołaniu do wielkości młody mężczyzna, który przybywa do Nowego Jorku w poszukiwaniu szczęścia. John szybko znajduje pracę jako księgowy w spółce ubezpieczeniowej. Przy wsparciu kolegi z pracy poznaje sympatyczną Mary, której oświadcza się już na pierwszej randce. Młodzi szybko biorą ślub i zamieszkują w małym mieszkanku przy torowisku. Szybko zaczynają się pierwsze problemy. John niezbyt dobrze dogaduje się z braćmi i matką żony. Rozgoryczony brakiem postępów w karierze, stopniowo zaczyna być drażliwy i w domu wybuchają awantury o błahostki. Sytuacja poprawia się, kiedy Mary zachodzi w ciążę, jednak upragnione sukcesy zawodowe Johna w dalszym ciągu nie nadchodzą. A najtrudniejsze próby losu dopiero przed nim.
Historia Johna Simsa jest bardzo życiowa. Kiedy go poznajemy, wydaje się zupełnie zwykłym młodym człowiekiem, takim jakich tysiące przybywa do wielkiego miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Jego początkowe decyzje wydają się stosunkowo sensowne. Im jednak dalej, tym bardziej Johna zaczyna zżerać poczucie, że nie spełnia oczekiwań otoczenia i swoich własnych. Od dziecka przekonany od swojej wyjątkowości, okazuje się człowiekiem nie wyróżniającym się z tłumu innych księgowych, mężów, nowojorczyków. Na domiar złego Sims ma brzydką cechę obwiniania za swoje błędy i niepowodzenia wszystkich poza sobą. Marzy o wielkiej karierze, ale nie robi wiele, żeby jej dostąpić. Nie potrafi radzić sobie z problemami i zachowywać zimnej krwi. Właściwie tylko w roli ojca radzi sobie w miarę dobrze. Najdogodniejszą ofiarą do wyładowania frustracji staje się żona. Mary jest oazą cierpliwości i wyrozumiałości, ale również ona ma swoje granice upokorzenia, które Sims kilkakrotnie wystawia na próbę. Opowieść o powolnym upadku marzeń i ambicji pospolitego człowieka mocno działa na emocje. Można powiedzieć, że Sims jest nieudacznikiem, który w dużej mierze sam odpowiada za własne niepowodzenia. A jednak trudno go definitywnie osądzać. W jednej z pierwszych scen filmu bohater naśmiewa się z człowieka zarabiającego na życie jako chodząca reklama. Nie jest mu do śmiechu, kiedy dużo później sam jest zmuszony podjąć podobną pracę. Twórcy filmu zwracają uwagę oglądającym go przeciętniakom, że wejścia na szczyt dostępują nieliczni, natomiast upadek jest bardzo łatwy. Trudno o trafniejszą krytykę "amerykańskiego snu".
Od strony aktorskiej wyrazy uznania należą się odtwórcom głównych ról. Eleanor Boardman z wyczuciem portretuje kobietę męczącą się w trudnym związku, a jednak zbyt wierną i dobrą, by odejść. James Murray, bliżej nieznany aktor wybrany przez Kinga Vidora właśnie ze względu na swą anonimowość, jest niezwykle autentyczny jako ofiara kaprysów losu i własnej lekkomyślności. Tragiczny los Murraya, który kilka lat później zmarł jako bezdomny alkoholik na ulicach Nowego Jorku, jest ponurym epilogiem do jedynego filmu, w jakim zaistniał w publicznej świadomości.
Oprócz mocnej historii Człowiek z tłumu wyróżnia się także znakomitą aranżacją kinematograficzną. King Vidor chciał zawrzeć w filmie jak najwięcej scen pokazujących tłum złożony z ludzkich drobin. Najlepszą z nich jest zbliżenie na biuro spółki ubezpieczeniowej - w olbrzymiej sali dziesiątki księgowych siedzą przy ustawionych obok siebie biurkach, wykonując te same czynności. Wśród nich John Sims, tak podobny do innych, pozbawiony indywidualnych cech. Nawet kiedy wychodzą z pracy, księgowi żegnają się i konwersują ze sobą przy użyciu tych samych zwrotów. Randkowanie w Nowym Jorku przypomina taśmociąg - w umówionym miejscu spotkań panowie zapraszają nadchodzące akurat panie na spacer, po czym wspólnie jadą do lunaparku na Coney Isalnd, gdzie wszyscy oddają się tym samym rozrywkom. Kiedy jedna grupa opuszcza "tunel miłości", druga czeka już na wejście. Zjeżdżając na zjeżdżalni bohaterowie mijają ciżbę cisnącą się po schodach, żeby podążyć w ich ślady. Nawet na oddziale porodowym dziesiątki młodych matek leżą obok siebie w symetrycznie porozstawianych łóżkach, czekając na odwiedziny mężów. Te spersonalizowane sceny uzupełnione są zupełnie anonimowymi sekwencjami, w których podobnie ubrani przechodnie spieszą do pracy, podobne samochody i tramwaje suną ulicami, wieżowce o setkach takich samych kwadratowych okienek górują nad tętniącym życiem miastem. Zwykły John Sims jest wśród tego wszystkiego zaledwie pyłkiem, ziarenkiem piasku na pustyni. Przytłaczające.
Człowiek z tłumu jest filmem, który uwypukla nieistotność pojedynczego elementu wielkiego zbioru. Jest to także historia tragedii człowieka niezdolnego do przekroczenia własnych ograniczeń. Bardzo ambitne tematy jak na jeden obraz, a jednak udało się je zrealizować z powodzeniem. Na poziomie opowiadania obrazem to po prostu filmowy miód i orzeszki. Wystawienie 10 gwiazdek przyszło mi w tym przypadku wyjątkowo łatwo.
źródło grafiki - www.imdb.com