Film o człowieku, który nie chciał pójść w ślady ojca
Reżyseria: Alan Crosland
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 28 min.
Występują: Al Jolson, May McAvoy, Warner Oland, Eugenie Besserer, Otto Lederer
Rok 1927 był dla kina przełomowy z uwagi na rozwój technologii dźwięku. Nie tylko pojawiło się kilka filmów ze zsynchronizowaną ścieżką dźwiękową, ale również prawdziwy kamień milowy - Śpiewak jazzbandu. Chociaż jest to jak najbardziej film niemy, korzystający z plansz tekstowych, zawiera on sześć numerów muzycznych, do których nagrano dźwięk dopasowany do ruchu ust wykonawcy. Dodatkowo, co było dla ówczesnej publiczności całkowicie szokujące, Śpiewak jazzbandu posiada dwie minuty udźwiękowionych dialogów. Jest to innowacja nie do przecenienia, która została entuzjastycznie przyjęta przez publiczność, zachęcając studia filmowe do kolejnych prób w tym kierunku. W rezultacie kino amerykańskie w okolicach roku 1930 dokonało niemal zupełnego przejścia na filmy dźwiękowe. Oprócz pionierstwa w sprawach technicznych, film ten jest również praszczurem musicali. Utwory muzyczne nie tylko dostarczają wrażeń natury estetycznej, ale odgrywają kluczową rolę w rozwoju fabuły.
Śpiewak jazzbandu opowiada o synu żydowskich imigrantów, który postanawia zostać pieśniarzem jazzowym. W rodzinie Rabinowitzów mężczyźni od pięciu pokoleń zostawali kantorami - wykonawcami pieśni religijnych - i taką przyszłość patriarcha rodu widzi dla młodego Jacka. Wiąże się to z kategorycznym zakazem "nieprzyzwoitych" występów rozrywkowych. Matka jest nieco bardziej przychylna synowskiej pasji, ale to nie do niej należy decydujący głos. W obliczu rodzicielskiej tyranii trzynastoletni Jack opuszcza rodzinny dom i postanawia szukać szczęścia jako artysta na Zachodnim Wybrzeżu. Ojciec na pożegnanie wyklina go. Kilkanaście lat później Jack powraca do Nowego Jorku jako obiecujący piosenkarz jazzowy. Jest to okazja do ponownego spotkania z rodzicami, jednak próba pojednania doprowadzi do kolejnej konfrontacji poglądów na życie i sztukę.
Scenariusz Śpiewaka nie jest jakiś wybitnie oryginalny, ale podoba mi się w nim przyziemność historii. Historia młodego Żyda skłóconego z ojcem tradycjonalistą jest bardzo autentyczna, zresztą oparta została na osobistych doświadczeniach grającego główną rolę Ala Jolsona. Jakby się nad tym zastanowić, jest to pierwszy film na Chronofilmotece, który skupia się tak mocno na konflikcie pokoleń - kolejna dziedzina, w której Śpiewak przeciera szlaki. Śpiewak ukazuje konflikt dwóch kultur - konserwatywnych nowojorskich Żydów i zorientowanego na karierę środowiska artystów. W tym pierwszym najwyższą wartością jest posłuszeństwo i wierność rodzinnej tradycji. Ideały drugiego najlepiej oddaje zaskakująca wypowiedź Jacka, który deklaruje, że kariera jest dla niego warta więcej niż wszystko inne na świecie, łącznie z rodziną i przyjaciółmi. Drugim ważnym problemem poruszanym przez film jest przynależność kulturowa. Jack zmienia nazwisko z Rabinovitz na anglosaskie Robin, a na potrzeby swoich występów na Broadwayu nakłada niesławną dziś charakteryzację "blackface". Żyd ucharakteryzowany na Afroamerykanina, realizujący życiowe ambicje za cenę wyrzeczenia się własnego dziedzictwa, zmuszony jest zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście chce za sukces zapłacić tak wysoką cenę. Film wycofuje się z jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale trzeba docenić, że w ogóle odważył się je zadać.
Jeszcze parę słów o muzycznej stronie Śpiewaka. Film zawiera kilka popularnych w latach 20. numerów jazzowych, które wykonywane były również przez Ala Jolstona w ramach jego kariery artystycznej. Jolston jest charyzmatycznym śpiewakiem, chociaż jego styl muzyki odbiega od tego, co dzisiaj postrzegane jest jako jazz. Jest to raczej coś w rodzaju "muzyki knajpianej". Chociaż osobiście nie do końca przepadam za tego typu twórczością, niewątpliwie dobrze oddaje klimat epoki. Dodatkowo film zawiera dwie religijne pieśni żydowskie. Wykonane podczas ceremonii religijnych, przybliżają nieznany szerzej fragment judaistycznej kultury.
Jeżeli chodzi o zastrzeżenia, to jedyne poważniejsze mam do małego szczegółu. Zgodnie z fabułą filmu Jack Rabinovitz ma około 25 lat, tymczasem grany jest przez o dwadzieścia lat starszego, łysiejącego Ala Jolstona. Nie mam nic przeciwko jego umiejętnościom aktorskim czy muzycznym, ale nieadekwatność wieku jest mocno rażąca. Inną kwestią, która mnie osobiście nie przeszkadza, ale może być uciążliwa, jest statyczna natura filmu. Oglądamy głównie rozmawiających ludzi przeplatanych piosenkami. Na kilka wstawionych jakby mimochodem numerów baletowych nie zwróciłem szczególnej uwagi.
Śpiewak jazzbandu jest ciekawym filmem. Przybliża nieco dziś zapomniany skrawek kultury lat dwudziestych i stawia ważne pytania na temat sposobu działania amerykańskiego tygla kulturowego. Szkoda, że brak mu trochę odwagi w głębszej eksploracji tego ciekawego tematu. Mimo tego warto go obejrzeć nie tylko z uwagi na towarzyszącą mu sławę pierwszego filmu dźwiękowego. To po prostu dobre kino. Otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.
Reżyseria: Alan Crosland
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 28 min.
Występują: Al Jolson, May McAvoy, Warner Oland, Eugenie Besserer, Otto Lederer
Rok 1927 był dla kina przełomowy z uwagi na rozwój technologii dźwięku. Nie tylko pojawiło się kilka filmów ze zsynchronizowaną ścieżką dźwiękową, ale również prawdziwy kamień milowy - Śpiewak jazzbandu. Chociaż jest to jak najbardziej film niemy, korzystający z plansz tekstowych, zawiera on sześć numerów muzycznych, do których nagrano dźwięk dopasowany do ruchu ust wykonawcy. Dodatkowo, co było dla ówczesnej publiczności całkowicie szokujące, Śpiewak jazzbandu posiada dwie minuty udźwiękowionych dialogów. Jest to innowacja nie do przecenienia, która została entuzjastycznie przyjęta przez publiczność, zachęcając studia filmowe do kolejnych prób w tym kierunku. W rezultacie kino amerykańskie w okolicach roku 1930 dokonało niemal zupełnego przejścia na filmy dźwiękowe. Oprócz pionierstwa w sprawach technicznych, film ten jest również praszczurem musicali. Utwory muzyczne nie tylko dostarczają wrażeń natury estetycznej, ale odgrywają kluczową rolę w rozwoju fabuły.
Śpiewak jazzbandu opowiada o synu żydowskich imigrantów, który postanawia zostać pieśniarzem jazzowym. W rodzinie Rabinowitzów mężczyźni od pięciu pokoleń zostawali kantorami - wykonawcami pieśni religijnych - i taką przyszłość patriarcha rodu widzi dla młodego Jacka. Wiąże się to z kategorycznym zakazem "nieprzyzwoitych" występów rozrywkowych. Matka jest nieco bardziej przychylna synowskiej pasji, ale to nie do niej należy decydujący głos. W obliczu rodzicielskiej tyranii trzynastoletni Jack opuszcza rodzinny dom i postanawia szukać szczęścia jako artysta na Zachodnim Wybrzeżu. Ojciec na pożegnanie wyklina go. Kilkanaście lat później Jack powraca do Nowego Jorku jako obiecujący piosenkarz jazzowy. Jest to okazja do ponownego spotkania z rodzicami, jednak próba pojednania doprowadzi do kolejnej konfrontacji poglądów na życie i sztukę.
Scenariusz Śpiewaka nie jest jakiś wybitnie oryginalny, ale podoba mi się w nim przyziemność historii. Historia młodego Żyda skłóconego z ojcem tradycjonalistą jest bardzo autentyczna, zresztą oparta została na osobistych doświadczeniach grającego główną rolę Ala Jolsona. Jakby się nad tym zastanowić, jest to pierwszy film na Chronofilmotece, który skupia się tak mocno na konflikcie pokoleń - kolejna dziedzina, w której Śpiewak przeciera szlaki. Śpiewak ukazuje konflikt dwóch kultur - konserwatywnych nowojorskich Żydów i zorientowanego na karierę środowiska artystów. W tym pierwszym najwyższą wartością jest posłuszeństwo i wierność rodzinnej tradycji. Ideały drugiego najlepiej oddaje zaskakująca wypowiedź Jacka, który deklaruje, że kariera jest dla niego warta więcej niż wszystko inne na świecie, łącznie z rodziną i przyjaciółmi. Drugim ważnym problemem poruszanym przez film jest przynależność kulturowa. Jack zmienia nazwisko z Rabinovitz na anglosaskie Robin, a na potrzeby swoich występów na Broadwayu nakłada niesławną dziś charakteryzację "blackface". Żyd ucharakteryzowany na Afroamerykanina, realizujący życiowe ambicje za cenę wyrzeczenia się własnego dziedzictwa, zmuszony jest zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście chce za sukces zapłacić tak wysoką cenę. Film wycofuje się z jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale trzeba docenić, że w ogóle odważył się je zadać.
Jeszcze parę słów o muzycznej stronie Śpiewaka. Film zawiera kilka popularnych w latach 20. numerów jazzowych, które wykonywane były również przez Ala Jolstona w ramach jego kariery artystycznej. Jolston jest charyzmatycznym śpiewakiem, chociaż jego styl muzyki odbiega od tego, co dzisiaj postrzegane jest jako jazz. Jest to raczej coś w rodzaju "muzyki knajpianej". Chociaż osobiście nie do końca przepadam za tego typu twórczością, niewątpliwie dobrze oddaje klimat epoki. Dodatkowo film zawiera dwie religijne pieśni żydowskie. Wykonane podczas ceremonii religijnych, przybliżają nieznany szerzej fragment judaistycznej kultury.
Jeżeli chodzi o zastrzeżenia, to jedyne poważniejsze mam do małego szczegółu. Zgodnie z fabułą filmu Jack Rabinovitz ma około 25 lat, tymczasem grany jest przez o dwadzieścia lat starszego, łysiejącego Ala Jolstona. Nie mam nic przeciwko jego umiejętnościom aktorskim czy muzycznym, ale nieadekwatność wieku jest mocno rażąca. Inną kwestią, która mnie osobiście nie przeszkadza, ale może być uciążliwa, jest statyczna natura filmu. Oglądamy głównie rozmawiających ludzi przeplatanych piosenkami. Na kilka wstawionych jakby mimochodem numerów baletowych nie zwróciłem szczególnej uwagi.
Śpiewak jazzbandu jest ciekawym filmem. Przybliża nieco dziś zapomniany skrawek kultury lat dwudziestych i stawia ważne pytania na temat sposobu działania amerykańskiego tygla kulturowego. Szkoda, że brak mu trochę odwagi w głębszej eksploracji tego ciekawego tematu. Mimo tego warto go obejrzeć nie tylko z uwagi na towarzyszącą mu sławę pierwszego filmu dźwiękowego. To po prostu dobre kino. Otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz