piątek, 29 marca 2019

Napoleon na Broadwayu/Twentieth Century (1934)

Film o szalonym mistrzu i jego muzie

Reżyseria: Howard Hawks
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 31 min.

Występują: John Barrymore, Carole Lombard, Walter Connolly, Roscoe Karns

W roku 1934 powstały dwa filmy, które są uważane za pierwowzory "screwball comedy" - podgatunku skupiającego się na ekscentrycznych romansach połączonych z wojną płci. Pierwszym z nich były pełne świetnych pomysłów Ich noce Franka Capry. Drugi to Napoleon na Broadwayu wyreżyserowany przez innego hollywoodzkiego tytana Howarda Hawksa. W tym miejscu wyjaśnię mylący oryginalny tytuł filmu, który nie odnosi się do żadnych motywów historycznych czy obyczajowych, tylko do nazwy popularnej linii kolejowej łączącej Chicago z Nowym Jorkiem. W pociągu linii 20th Century Limited rozgrywa się bowiem znaczna część akcji filmu. A tytuł polski? On z kolei pochodzi od sztuki teatralnej, która stała się podstawą scenariusza.

Fabuła Napoleona przypomina nieco historię Pigmaliona. Ekscentryczny reżyser teatralny Oscar Jaffe obsadza w głównej roli swej najnowszej sztuki nikomu nieznaną amatorkę. Mimo wątpliwości współpracowników Oscar bierze Mildred pod swoją pieczę. Dzięki intensywnym treningom dziewczyna odnosi sukces i wkrótce staje się gwiazdą teatru. Zostaje też praktycznie ubezwłasnowolniona przez swojego mistrza. Oscar kontroluje każdy aspekt jej życia, zmuszając ją nawet do używania wymyślonego przez siebie pseudonimu artystycznego "Lily Garland". Po długim okresie owocnej artystycznie i krępującej emocjonalnie współpracy Mildred/Lily ma dość. Zrywa kontakt ze swoim nadopiekuńczym mentorem i wyjeżdża robić karierę w Hollywood. Choć Oscar początkowo jest załamany, nie ma on zamiaru tak łatwo rezygnować ze swojej pupilki.

Humor filmu opiera się na interakcjach pomiędzy postaciami, przede wszystkim poprzez dialogi. Można go z grubsza podzielić na potyczki pary głównych bohaterów oraz działania postaci drugoplanowych. W relacji Oscar-Mildred stroną hiperaktywną jest odgrywany przez Johna Barrymore'a reżyser. Jest to obłąkany dyktator pałający żądzą kontrowania każdego kroku swojej podopiecznej. Barrymore odgrywa swoją postać jako szaleńczo gestykulującego kabotyna z rozwianą fryzurą, u którego samozachwyt przeplata się z napadami przygnębienia. Mildred/Lily jest nie tyle jego muzą, co tworzywem, które siłą woli przekształcił w gwiazdę. Oscar nie może znieść myśli, że podopieczna mogłaby funkcjonować niezależnie od niego. Reprezentuje w ten sposób ponury archetyp maskulinistycznego pana i władcy. Ona z kolei początkowo jest nieśmiałą i potulną wykonawczynią poleceń, później natomiast zaczyna pragnąć niezależności. Prawdę jednak mówiąc, jest to bohaterka dość bezbarwna. Przedstawiona w filmie relacja mistrza i jego uczennicy jest absolutnie toksyczna i nie ogląda się jej z rozbawieniem. Przeszarżowany Barrymore momentami jest żenujący ze swoją zamaszystą gestykulacją. Ma kilka niezłych monologów (miedzy innymi fantazje o obsadzeniu Mildred jako Marii Magdaleny), ale toną w zalewie słowotoku. Najgorsze jest to, że od pewnego momentu Oscar i Mildred komunikują się wyłącznie za pomocą wrzasku, który szybko staje się nie do zniesienia. Jednym słowem, przesada w każdym aspekcie.

Postacie drugoplanowe to bardzo nierówna gromadka. Zabawny jest grany przez Waltera Connolly'ego księgowy, który w obliczu obłędu Oscara stara się zachować zdrowy rozsądek, jest jednak przez niego notorycznie zwalniany. Dużo gorzej wypada nieustannie podchmielony asystent reżysera reprezentujący pijacki slapstick. Z bardziej wyrazistych postaci mamy jeszcze uciekiniera z zakładu psychiatrycznego, który niezwykle przekonująco udaje milionera. Do tego kilka bezbarwnych osobistości krzątających się gdzieś na zapleczu. Obsada układa się więc w kratkę.

Napoleon na Broadwayu wybitnie mi nie podszedł. Nie polubiłem głównych bohaterów, którzy okazali się parą zaabsorbowanych własną karierą egoistów. Znużenie nieustanną gadaniną zniechęciło mnie do wyłapywania zdarzających się tu i ówdzie dowcipnych dialogów. Wizualnie film wykonany jest solidnie, ale nie zauważyłem żadnej wyróżniającej się kompozycyjnie sceny. Im dalej w głąb fabuły, tym bardziej byłem senny i tylko nieznośne przekrzykiwanie się bohaterów uchroniło mnie przed zaśnięciem. Być może w realiach kulturowych lat trzydziestych Napooleon na Broadwayu był dowcipną satyrą na nierównoprawne relacje damsko-męskie. Obecnie jest nużącym i nieśmiesznym filmem o mało sympatycznych ludziach. Nie polecam. Wystawiam 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz